[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Półpętla, półbeczka, szaleńczy zawrót, zwrot, pozorowana świeca i zwinięcie się w ciasnym korkociągu, niespodziewane wyprowadzenie i ściągnięcie drążka, aż odpływająca z głowy krew zasnuła czarną przesłonę przed oczami.Niemal odruchowe przejście w nurkowanie na plecach, jakaś przedziwna, nieregularna spirala i znów w górę, znów wejście w łamańce akrobacji.Nie wiedział, jak długo to wszystko trwało, zatracił się w czasie.Zgubił z oczu wszystkie pozostałe maszyny, własne i obce.Przestał obchodzić go los japońskich bombowców i brytyjskich myśliwców.Zapomniał o domku pod Seletar i czarnych włosach Betty.Pozostało tylko jedno pragnienie, miał przed sobą tylko jeden cel – wyrwać się, uciec ocalić życie!Nowa seria pocisków „Zero” zadudniła po kadłubie.Japończyk znajdował się nie dalej niż o sto metrów, ciągle z tyłu, stale za ogonem.Peter ściągnął drążek aż do oporu, wyszedł prostopadle w górę i nagle przymknął dźwignię gazu.Wznosił się przez chwilę rozpędem, potem wytracił prędkość i zwalił się w korkociągu.Zdążył zauważyć, że jego prześladowca powtórzył ten manewr, ale odrobinę za późno.Japończyk nie był już z tyłu, lecz z boku, na tej samej wysokości.„Teraz lub nigdy”!Brutalne przełożenie sterów, pełne obroty silnika.Błyskawiczne wyprowadzenie z korkociągu i ucieczka wprost w słońce, skrycie się w jego rażących oko promieniach.Gwałtowny, ciasny zwrot, aż krew poczęła odpływać z głowy, a płatowiec trząsł się i niepokojąco dygotał.„Tak, teraz.teraz.”Nareszcie miał przed sobą maszynę przeciwnika.Japoński pilot, zgubiwszy ofiarę, leciał niepewnie, niewątpliwie rozglądał się na wszystkie strony, poszukiwał wymykającej się zwierzyny.Opanowując się najwyższym wysiłkiem woli Shannon odłożył poprawkę celu, a gdy dziób „Zero” począł nachodzić na celownik, przycisnął spust kaemów.Nie zwalniał palca tak długo, póki nie dostrzegł smug swych pocisków na kabinie wroga.Doszedł go i z odległości kilkudziesięciu metrów posłał drugą, ostateczną serię.„Zero” wyskoczył w górę, zatoczył się po niebie.Jego pilot przestał panować nad maszyną.Smukły dolnopłat z czerwonymi symbolami Wschodzącego Słońca na kadłubie i skrzydłach leciał przez parę sekund chwiejnie, potem za ogonem uformowała mu się długa struga dymu i Japończyk przeszedł z wolna w nurkowanie, z którego nie wydostał się aż do końca.„Zero” uderzył w gładką powierzchnię morza, okrył się fontanną białawej piany i znikł pod wodą.– Ale był z niego mistrz – powiedział na głos Peter i wydał głębokie westchnienie ulgi.Rozejrzał się bacznie dokoła.Powietrze było puste, bez śladu jakichkolwiek samolotów.Na jasnym, rozpalonym, podzwrotnikowym niebie świeciła ognista kula słoneczna.Pod maszyną rozciągało się morze, na którego krańcach widniała kreska jakiegoś lądu.„Gdzież mnie zaniosło?” – zaniepokoił się w myśli Peter.Spojrzał na wysokościomierz – jedyny ocalały przyrząd na tablicy.Miał zaledwie czterysta metrów.Paliwomierze nie działały, zegar pokładowy również, ale sprawdziwszy czas na ręcznym zegarku Peter doszedł do wniosku, że pozostało mu jeszcze około pół godziny lotu.Podciągnął drążek, dodał gazu.Chciał wyjść w górę, by zorientować się w położeniu.– Ale z niego mistrz – powtórzył półgłosem i zdziwił się, że nie odczuwał nienawiści i nawet nie cieszył się z zabicia przeciwnika.Cieszył się tylko z wygranej, ze zwycięstwa w zajadłym pojedynku, z zestrzelenia samolotu.Z wysokości trzech tysięcy metrów dostrzegł charakterystyczny zarys wybrzeży południowego Johore i nieco dalej wyspę Singapur.Wykręcił w tamtym kierunku i po piętnastu minutach przelatywał nad Seletar, stopniowo obniżając się i szykując do lądowania.Gdy wreszcie znalazł się na ziemi i podkołował pod barak dispersalu, zauważył stojącego przed budynkiem McLochlona.Wyłączył silnik, przekazał maszynę mechanikom i zmęczonym krokiem powlókł się ku dowódcy.Surowa twarz Szkota rozjaśniła się na widok podwładnego.McLochlon odchrząknął, ukrywając wzruszenie, wyjął fajkę z ust.– Nareszcie, bałem się o ciebie, Peter.Shannon złożył raport, zameldował o dwóch zwycięstwach.Dowódca pokiwał głową, wsadził fajkę na powrót do ust.– Dobrze – mruknął gryząc cybuch.– Bardzo dobrze.Mamy razem osiem zestrzeleń.– Kto jeszcze? – przerwał mu szybko Peter.– Stanley White ma dubleta.Fitzpatrick i Montague po jednym.Ty dwa.– To sześć – ponownie przerwał Shannon.McLochlon wypuścił z ust kłąb dymu.– Mnie się również udało – burknął gniewnym tonem, ale w oczach zatańczyły mu iskierki.– Dwa bombowce.Peter rozejrzał się po samolotach.– Wszyscy wrócili?McLochlon zesztywniał.Przeciągnął dłonią po czole, przez chwilę nieporadnie obracał fajkę w palcach.– Rozbiliśmy wyprawę bombową – powiedział cicho.– Ani jeden samolot nie doleciał tutaj.Ale.– głos mu lekko zadrżał.– Ale nie wrócili podporucznik Porterhouse, chorąży Turner, sierżanci Bottleneck i Daniel.I nie wrócą już nigdy, Peter.Rozdział 5Naloty japońskie powtarzały się teraz niemal z regularnością zegarka a dywizjon majora McLochlona wykruszał się w nierównych bojach.W dwa dni po pierwszej walce, trzydziestego grudnia, jednostkę trzykrotnie poderwano w powietrze na alarm.Major McLochlon zdołał nie dopuścić do celu dwóch kolejnych wypraw bombowych i poważnie nadszarpnąć trzecią.Zniszczono w walkach dwanaście samolotów wroga.McLochlon podniósł swój wynik do pięciu zwycięstw, Stanley White i Peter Shannon do czterech, a Fitzpatrick do trzech.Ale zginęli porucznicy Jack MacDonald i John Woodhill, starszy sierżant Henryk Slick, sierżanci John Miller, Louis Hawthorne i Jim Glibert [ Pobierz całość w formacie PDF ]