[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oryginalne listy, wręczone mu przeze mnie, zapakowane w inną kopertę, tym razem białą, schował do teczki, jakby nie chciał ich teraz czytać.Reakcja pani Eweliny wzmogła jednak jego ciekawość i teraz to on zmarszczył brwi nad lekturą.A profilerka wychyliła jednym haustem swój koniak i bez słowa wyciągnęła pusty kieliszek w moją stronę.- To nie jest oczywiście oficjalny ani pełny profil tego psychopaty.Bo że to psychopata, nie mam cienia wątpliwości.Mogę powiedzieć też, że nie zawaha się ani chwili przed następnym zabójstwem, jeśli tylko przyjdzie mu do głowy jakiś pomysł.Wiemy, że uważa się za najwspanialszą istotę na świecie i zazdrości wszystkim, którzy cokolwiek osiągnęli.Pani, pani Justyno, zazdrości powodzenia na niwie pisarskiej - może sam jest niespełnionym pisarzem i uznał, że zabiera mu pani należne tylko jemu uznanie i sławę.Jemu - lub jej - bo ciągle nie mamy pewności co do płci naszego seryjnego, choć mówimy o sprawcy „on”.Równie dobrze jednak może to być kobieta, kobiety bardziej przeżywają niepowodzenia - ciągnęła zawodowe rozważania.- Skąd pani wie, że zazdrości mi sławy pisarskiej? - szepnęłam.- O ile w ogóle przyjmiemy, że jestem choć trochę sławna.- To bardzo proste.- Pani Ewelina podniosła w górę kieliszek i tym razem upiła mały łyk.- Papierowe łódeczki, znajdowane przy każdej ofierze, są zrobione ze stron pani książek.Zabija osoby w jakiś sposób powiązane z panią.Widać, że pani jest tu postacią kluczową.A czego jeszcze mógłby pani zazdrościć? No chyba że czegoś nie wiem.Może ma pani coś, co kiedyś należało do niego? Co on chciał zdobyć, a zyskała to pani? Może to panią kocha ktoś, kto powinien - jego zdaniem - kochać jego? Albo ją, oczywiście.Profilerka odstawiła kieliszek.Chciałam znowu jej dolać, ale jeszcze był w nim koniak.- Pani Justyno, powody działania psychopaty są niewyobrażalne dla normalnego człowieka.A jego czyny są nieprzewidywalne, choć po kilku zabójstwach możemy oczywiście coś już powiedzieć.- Zaczeska spojrzała na mnie z poważną miną.- Nie chciałabym tego mówić, ale muszę.Pani też może być narażona na niebezpieczeństwo.Tym razem to ja wypiłam koniak jednym haustem.Wsunęłam rękę we włosy i szarpałam je odruchowo.Janusz? Niemożliwe, to po prostu absurdalne, co mi przyszło do głowy.Cóż z tego, że znał mnie najlepiej, że wiedział o moich wzlotach i upadkach, przez lata wypełniał mi świat, by na koniec uczynić w nim wyrwę niemożliwą do zasklepienia? A teraz wrócił.Wrócił w momencie, gdy najbardziej tego potrzebowałam.On chyba też, bo przecież nie mówiłby tego wszystkiego tam, u Małgosi.Jego słowa sprawiły, że obudziłam się z męczącego snu, przypomniałam sobie, jak to jest być kochaną.To nie była gra, przecież nie wiedział, że stoję w przedpokoju i wszystko słyszę.Nie udawałby wyłącznie na użytek komisarza, bo po co? Oni go podejrzewają?! Czemu ten policjant przygląda mi się z taką uwagą, jakby umiał czytać w myślach? No tak, Janusz miał najwięcej okazji.Nawet motyw dałoby się znaleźć.- Pani Justyno, proszę się dobrze zastanowić, czy nie było kogoś, kto panią zaczepiał, starał się do pani zbliżyć, okazując zainteresowanie większe niż.- Zawada umilkł na chwilę, jakby szukał odpowiedniego słowa.Wydało mi się, że szykuje grunt, by zadać to właściwe pytanie.- Może nawet posunął się dalej, a kiedy nie znalazł akceptacji, w jakiś nieprzyjemny sposób okazał, że nie uważa sprawy za zamkniętą?- Nie, nikt taki mi nie przychodzi do głowy - odparłam, nie do końca zgodnie z prawdą.- A może, proszę mi wybaczyć, że wchodzę w sprawy tak osobiste, ale są to kwestie, których nie możemy pomijać w naszej pracy.- Komisarz niepotrzebnie kluczył, gdyż natychmiast domyśliłam się, o co mu chodzi.- Zapytam otwarcie: czy nie zdarzyło się pani zaangażować w jakiś przelotny związek, bez konsekwencji z pani punktu widzenia, ale dla drugiej strony już niekoniecznie? Ktoś może się uważać za skrzywdzonego albo wręcz oszukanego.Nawet jeśli nie okazał tego otwarcie.Przymknęłam powieki, obawiając się, że tamci dwoje mogą wyczytać zbyt wiele z moich oczu.Miałam przecież swoją małą tajemnicę.Małą dla innych, choć dla niektórych niełatwą do przełknięcia, gdyby jakimś cudem o niej się dowiedzieli, a dla mnie samej wielką i cenną.Jako mała dziewczynka pojechałam z rodzicami na wakacje do Ustki.Nazwa miejscowości ogromnie mi się wtedy spodobała, bo kojarzyła się po dziecięcemu z maleńkimi usteczkami, uśmiechniętymi i gaworzącymi w sobie tylko znanym języku.Mieszkaliśmy w pokoiku na poddaszu z trzeszczącą podłogą i widokiem na morze.Zawsze budziłam się pierwsza, biegłam do okna i szukałam pomarańczowej kuli wynurzającej się zza horyzontu.Ale było albo pochmurno, albo zbyt późno.Rodzice obiecali pokazać mi wschód słońca, widocznie jednak zapomnieli, a może tylko żartowali, że słoneczko wyskakuje z wody jak ogromna plażowa piłka? Przypomniałam im parę razy o obietnicy, odpowiadali, że może jutro, jeśli będzie dobra pogoda, jeśli ich małe słoneczko nie zaśpi, jeśli zje grzecznie kolację.W końcu wyjechaliśmy, a ja nie zobaczyłam wschodu słońca.Obiecałam sobie, że wrócę tam, kiedy już będę duża, żeby samej się przekonać, jak to jest z tym słońcem.Po latach spełniłam daną sobie w dzieciństwie obietnicę.Trochę przypadkiem, gdyż stało się tak, że koleżanka, z którą pod nieobecność Janusza planowałyśmy wspólny urlop u jej rodziny w górach, nagle musiała zmienić plany.Ktoś tam rozchorował się ciężko, więc nie bardzo wypadało zwalać się ludziom na głowę.Tak przynajmniej się tłumaczyła.Janusz wyjechał w jedną ze swych zagranicznych podróży, mającą potrwać wiele tygodni, więc tym bardziej nie miałam co ze sobą zrobić.Byłam już spakowana, w niejakiej rozterce spędziłam godzinę nad mapą, a wreszcie, niewiele myśląc, pojechałam na dworzec i poprosiłam o bilet do Ustki, pewna, że w sezonie znajdę jakąś kwaterę.Następnego ranka wysiadłam z pociągu, wciągnęłam w płuca rześkie powietrze i nie pytając nikogo o drogę, podążyłam na wyczucie w stronę nadmorskiego deptaku.Nie zabłądziłam, pomogły strzępy wspomnień z dzieciństwa i nieliczni jeszcze o tej porze spacerowicze, zmierzający w podobnym kierunku.Długo szukałam tamtego domu, zbudowanego w kaszubskim stylu, o spadzistym dachu i bielonych wapnem ścianach.Ale nie byłam pewna, który to, wreszcie machnęłam ręką i wynajęłam pokoik w willi przy samym deptaku.Najważniejsze, że bliziutko do plaży i portu, gdzie codziennie można zjeść w smażalni świeżą rybę.Miałam parę dni wyłącznie dla siebie, zamierzałam spędzić je na maksymalnym luzie, zapominając o świecie, na przekór dopadającemu mnie często poczuciu samotności, którego nie mogły odegnać przychodzące nieregularnie listy od męża.Zakazałam sobie myślenia i rozpamiętywania, upchnęłam obrączkę głęboko na dnie torby.Nie żeby to miało cokolwiek oznaczać, pragnęłam jedynie poczuć się wolna i beztroska jak kiedyś, gdy największym zmartwieniem było dobranie odpowiedniego lakieru do paznokci pod kolor sukienki.Nie szukałam towarzystwa, wolałam kłaść się wcześnie, wstawać bladym świtem i oglądać wschody słońca [ Pobierz całość w formacie PDF ]