[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Kiedysmy sie spotkali po raz pierwszy.Wiec nie badz glupi.Tych zadrapan nie wolno lekcewazyc.Siadaj.-Brenno.-Siadaj.To mowiac szturchnela go w nagie ramiona.Reilly przysiadl na starannie wyszorowanym blacie stolu.Nie dlatego, ze go popchnela - byla wprawdzie wysoka, ale nie na tyle silna - lecz dlatego, ze poczuwszy dotyk jej palcow na nieoslonietej skorze, doznal zawrotu glowy.-O, tak - powiedziala Brenna, wycierajac zadrapania.Aby sie znalezc wystarczajaco blisko, stanela pomiedzy nogami Reilly'ego.Co dobrze go usposobilo.Dziekowal w duchu za to, ze pies, ktory wpadl do potoku, byl na tyle glupi, by mu sie wyrywac.Zadrapania, ktore tak zaniepokoily Brenne, byly zaledwie powierzchowne i choc krwawily, nie sprawialy bolu.-Bardzo piecze? - spytala Brenna.-Bardzo - odparl Reilly, zauwazajac, ze jej kruczoczarne rzesy sa dlugie i ladnie podwiniete.Zalowal, ze suknia jest pozbawiona dekoltu, bo ze swego miejsca mialby wspanialy widok.-Przepraszam - mowila Brenna.Wyrzucila zakrwawiony kawalek waty i siegnela po nastepny, pochylajac sie nad Reillym, a jej piers, pomimo ze ukryta pod niebieskim aksamitem, musnela lekko jego ramie.- Powinnam byla przewidziec, ze Lucais wpadnie w panike.Zazwyczaj jest przyjacielski wobec ludzi, ale kiedy sie wystraszy.-Och, nie szkodzi - odparl Reilly, spogladajac na kark pochylonej Brenny.Stwierdzil, ze jej szyja jest dluga i szczupla, o bardzo jasnej skorze, na ktorej wily sie rude pasma wlosow.Poniewaz jego zmysly byly szczegolnie wyostrzone - badz co badz, byl bez koszuli, a pomiedzy jego nogami stala kobieta - owe kedziory wydaly mu sie wysoce prowokujace, takie miekkie i blyszczace, odcinajace sie od bialej skory.Mial wielka ochote przycisnac do nich wargi.I niby dlaczego nie mialby tego uczynic? W koncu byli tu sami.Zapadal wieczor, lal deszcz, a oni juz wyschli i znajdowali sie w milej atmosferze domku, ktory oficjalnie nalezal do niego.Co wiecej, Brenna nigdy przedtem nie miala nic przeciwko temu, by ja calowal.To znaczy, nawet jesli protestowala, Reilly nie traktowal tego powaznie.Mowila wprawdzie, ze musi calkowicie skoncentrowac sie na pracy, aby udowodnic teorie swego ojca.Lecz Reilly nie sadzil, by jego pocalunki byly dla niej odrazajace.Przeciez oddawala je z taka zarliwoscia.Pochylil sie wiec i przytknal usta do jej karku, w miejscu gdzie wlosy zostaly sczesane do gory, odslaniajac ciepla i jasna skore.Zareagowala z taka gwaltownoscia, jakby ja uszczypnal.Poderwala glowe, omal nie uderzywszy w brode Reilly'ego, i klepnela sie po karku, jakby chciala usmiercic komara.-Nie wolno - powiedziala, patrzac na niego oskarzycielskim wzrokiem.- Nie mozemy.Wydawalo mi sie, ze.Lecz pokusa byla zbyt wielka.Stala tak blisko, ciepla i pachnaca tak samo, jak owego wieczoru na przyjeciu u lorda Glendenninga.Ogien trzaskal wesolo, a o szyby bebnil deszcz.Reilly po prostu musial ja objac.A potem powoli przyciagnac do siebie, az jej nogi znalazly sie tuz obok tej jego czesci, ktora zrobila sie mile twarda i napieta.Kiedy poczul jej dlonie na swojej nagiej piersi - umieszczone tam tylko po to, by go odepchnac - pochylil glowe, by ucalowac Brenne.Ich jezyki sie spotkaly, a wtedy palce Brenny, zamiast odpychac, zaczely go przyciagac.Teraz jest moja, pomyslal.Brenna takze zdala sobie z tego sprawe.Wlasciwie wiedziala o tym od chwili, gdy zobaczyla go w swietle plomieni kominka, stojacego bez koszuli, zupelnie tak samo jak owego pierwszego wieczoru w gospodzie Pod Udreczonym Zajacem.Brenna, ktora towarzyszyla ojcu w wiekszosci wizyt u pacjentow i widywala wiele obnazonych meskich piersi, nigdy nie ogladala rownie umiesnionej jak tors Reilly'ego Stantona.Porastaly go ciemne wlosy, zaczynajace sie waziutka smuga ponad pasem bryczesow, ktora ku gorze stopniowo stawala sie szersza, by nastepnie klebic sie dookola pary plaskich brodawek o kakaowej barwie.Jednakze postanowila sobie, ze nie podda sie zachwytowi, i zabrala do czyszczenia zadrapan.Ach, jakze trudno jej bylo stac pomiedzy nogami Reilly'ego, starajac sie nie zwracac uwagi na cieplo, emanujace z jego ciala!I wdychac jego zapach! Jakim cudem, po calym dniu spedzonym na wietrze i deszczu, wciaz pachnial mydlem pani Murphy? A kiedy pochylala sie, by oczyscic zadrapania pozostawione przez pazury Lucaisa, musiala zauwazyc, ze klatka piersiowa Reilly'ego unosi sie i opada w miarowym rytmie oddechu.Oraz spostrzec nabrzmienie bicepsow.ktore w tej chwili nie byly napiete, lecz ogladane w ruchu jakos ja oniesmielaly.I jakze miala nie poczuc lekkiego oddechu, muskajacego jej kark? Kazdy centymetr ciala Brenny mrowil, zanim jeszcze Reilly jej dotknal.A wlasciwie czemu nie mialaby odczuwac mrowienia? Przeciez pol godziny temu Reilly powiedzial, ze jest w niej zakochany! W niej, w Brennie Donnegal, najdziwaczniejszej dziewczynie w calej Anglii.Ten nieprawdopodobnie przystojny i doskonaly mezczyzna byl w niej zakochany!I jak na to zareagowala?Nijak.Bo coz mogla uczynic? Miala do wykonania misje i nie mogla pozwolic, by cos przeszkadzalo jej w pracy.Tylko ze.Jego barki sa takie szerokie.Takie silne.W sam raz, by oprzec na nich glowe.A potem ja pocalowal - w kark - najlzejszym z pocalunkow, a ona poczula sie tak, jakby wzdluz kregoslupa przebiegla blyskawica.Wstrzasnieta, odskoczyla jak kukielka na sznurku.Gdy ja potem do siebie przyciagnal, chciala zaprotestowac.Naprawde.Ale stalo sie tak, jakby tym jednym pocalunkiem zmienil w galarete nie tylko jej kregoslup, ale rowniez sile woli.Usilowala go odepchnac, ale gdy jej palce dotknely nagiej skory - nagiej skory jego piersi, ktora tak ja pociagala od czasu ich pierwszego spotkania - przestala sie bronic, a poczuwszy jego usta na wargach, myslala tylko o tym, ze jego narzeczona musiala byc niespelna rozumu, aby odtracic takiego mezczyzne.Nektar.Oto jak smakowala Reilly'emu Brenna.Nigdy przedtem nie kosztowal nektaru i wyobrazal sobie, ze to cos jak melasa, ktorej nie znosil - ale ostatnio mial do czynienia z wierszami poetow romantyzmu, ktorzy opisywali nektar jako napoj bogow.A taka wlasnie byla Brenna Donnegal.Smakowita.Pomyslal, ze samo calowanie mu nie wystarczy.Pragnal czegos wiecej.Tym razem nic im nie moglo przeszkodzic.Deszcz szumial miarowo.Zapadla noc.Wszystkie jagnieta juz przyszly na swiat i we wsi nie bylo zadnej ciezarnej dziewczyny, ktora moglaby zaczac rodzic.Gdyby do potoku wpadlo jakies jagnie, i tak nikt by go nie zdolal wylowic, bo bylo ciemno choc oko wykol.Byl tylko Reilly i Brenna, i mial zamiar jak najlepiej to wykorzystac.Dlatego postapil zgodnie z impulsem, ktory podszepnal mu, by pozbawic Brenne Donnegal ubrania.Obnazajac ja na tyle, na ile on byl rozebrany.a jesli sie uda, jeszcze bardziej.W tym celu zajal sie licznymi guzikami przy jej sukni.W pierwszej chwili zdawala sie nie zauwazac, co czynia jego palce, co bylo w zgodzie z jego intencjami.Im bardziej zajme ja pocalunkami, tym sprawniej ja rozbiore, myslal.Wkrotce sie przekonal, ze calowanie Brenny Donnegal bylo latwe, lecz rozebranie jej znacznie trudniejsze.Dlaczego wlasnie na ten wieczor musiala wybrac akurat te suknie?-Reilly - wymamrotala wprost w jego usta, gdy jego palce - palce chirurga, ktore tak biegle poslugiwaly sie skalpelem - wciaz nieudolnie rozprawialy sie z szostym lub siodmym guzikiem (pozostalo juz tylko kilkanascie).-Ciii - szepnal i pocalowal ja jeszcze mocniej.Wreszcie! Poradzil sobie z przekletymi guzikami.Pozostalo jeszcze zapiecie pomiedzy piersiami, wiec w razie gdyby zaczela protestowac, wystarczy wsunac palce pod tkanine, a Brenna natychmiast sie uspokoi.Po tym, co zaszlo w sali balowej Glendenninga, wiedzial, jak bardzo jest pobudliwa.Lecz Brenna rowniez zdawala sobie z tego sprawe.Zwlaszcza teraz, gdy ja calowal, a jego palce - och, te jego zwinne palce! - wyczynialy rzeczy, ktorych robic nie powinny [ Pobierz całość w formacie PDF ]