[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.„… nieważne, kogo umieścisz na liściei tak nikt nie będzie pominięty…”Niezbyt pocieszająca myśl.Cokolwiek – rzecz, obiekt czy zdarzenie, które kiedykolwiek w ciągu pięćdziesięciu lat życia pani Pritchet poruszyło gładką powierzchnię jej jałowej egzystencji, zostało w tym świecie delikatnie usunięte.Mógł podać parę przykładów.Śmieciarze trzaskający pojemnikami.Domokrążcy.Rachunki i formularze podatkowe wszelkiego rodzaju.Płaczące niemowlaki (może wszystkie niemowlaki?).Alkohol, brudy, bieda, cierpienie jako takie.Ciekawe, co zostało?–O co chodzi? – spytała Silky.– Nie czujesz się dobrze?–To smog – odparł.– Zawsze mnie męczy.–Co to jest smog? – dopytywała się Silky.– Jakie śmieszne słowo.Przez długi czas milczeli.Hamilton po prostu siedział i daremnie usiłował podjąć jakąś decyzję.–Chcesz się zatrzymać gdzieś na szklankę lemoniady? – spytała życzliwie Silky.–Zamknij się – wrzasnął Hamilton.Silky patrzyła na niego przerażona, mrugając oczyma.Już uspokojony sięgnął po starą wymówkę.–Przepraszam.To nowa praca.–Rozumiem.–Rozumiesz? – Nie mógł pozbyć się lodowatego cynizmu w głosie.– Miałaś mi powiedzieć, gdzie teraz pracujesz.–Tam, gdzie przedtem.–A cóż to znowu?–Nadal w Safe Harbor.Trochę nadziei wstąpiło w Hamiltona.Coś jednak przetrwało.Safe Harbor istniało.Mała cząstka realnego świata pozostawiona po to, by nie opuściło go poczucie bezpieczeństwa.–Jedzmy tam – powiedziała zdecydowanie – na dwa piwa, zanim wrócimy do domu.Kiedy dojechali do Belmont, Silky zaparkowała naprzeciw baru.Hamilton ocenił go krytycznym wzrokiem.Z takiej odległości bar nie zmienił się specjalnie.Był chyba bardziej czysty.Elementy marynistyczne zostały podkreślone, zaś aluzje do alkoholu subtelnie zmniejszone.Miał trudności z odczytaniem napisu „Golden Glow”.Jasnoczerwone litery zlały się w niewyraźną plamę.Jeśli nie wiedziałby, co tam jest napisane…–Jack – odezwała się Silky łagodnym, zmartwionym głosem.– Szkoda, że nie możesz mi powiedzieć, co to jest.–Co, jest co?–Nie mogę tego wyrazić – uśmiechnęła się niepewnie do niego.– Czuję w tym coś niestosownego.Mam wrażenie… wspomnienia krążą po mojej głowie, nic, co mogłabym nazwać, taki pęk luźnych, niewyraźnych impresji.–Na jaki temat?–O tobie i o mnie.–O… – skinął głową.– O to chodzi.I pewnie o McFeyffe’ie?–O nim też, i o Billy Lawsie.Wydaje mi się, jakby to zdarzyło się dawno temu.Ale to nie mogło się zdarzyć, prawda?Przyłożyła dłonie do skroni.Hamilton od niechcenia zauważył, że Silky ma nie pomalowane paznokcie.–Strasznie mi to przeszkadza.–Szkoda, że nie mogę ci pomóc – odparł z przekonaniem.– Ale sam nie mogę pozbierać się w ostatnich dniach.–Czy wszystko w porządku? Czuję się, jakbym stojąc na chodniku, miała zanurzyć się w nim po kostki.– Zaśmiała się nerwowo.– Muszę sobie znaleźć innego psychoanalityka.–Innego? Więc masz już jakiegoś?–Oczywiście – zwróciła się niespokojnie ku niemu.– Widzisz… Mówisz mi takie rzeczy i zaraz czuję się zagrożona.– Nie powinieneś mnie pytać, Jack.To nie w porządku.Zbyt boli.–Przykro mi – powiedział niezręcznie.– To nie twoja wina, nie przejmuj się.–Moja wina? Jaka?–Nieważne.– Otworzył drzwiczki samochodu i stanął na chodniku.– Wejdźmy do środka i wypijmy piwo.Safe Harbor przeszedł wewnętrzną metamorfozę.Małe kwadratowe stoliczki przykryte wykrochmalonymi białymi obrusami ustawiono wygodnie w różnych miejscach.Paliły się świece.Na ścianach wisiały reprodukcje Curriera i Ivesa.Kilka par w średnim wieku w ciszy spożywało sałatkę wiosenną.–Tam z tyłu jest ładniej – zauważyła Silky, torując drogę między stolikami.Wkrótce siedzieli już w ciemnym zakątku sali i studiowali menu.Piwo, które dostali, okazało się chyba najlepszym, jakie pił kiedykolwiek.Sprawdzając menu stwierdził, że to prawdziwy McCoy, cudowne, niemieckie ciemne piwo, które rzadko miał okazję próbować.Po raz pierwszy poczuł się pewniej w tym zwariowanym świecie, był nawet zadowolony.–To wypijmy… – powiedział podnosząc kufel.Uśmiechając się Silky zrobiła to samo.–Bardzo dobrze siedzi mi się z tobą – stwierdziła popijając piwo.–No pewnie.Mieszając płyn zapytała:–Czy możesz mi polecić jakiegoś psychoanalityka? Byłam już u stu… Ciągle ich zmieniam, chcę znaleźć najlepszego.Każdy jakiegoś mi poleca.–Niestety, nie znam żadnego.–Naprawdę? To niesłychane.– Spojrzała na wiszące na ścianie reprodukcje Curriera i Ivesa przedstawiające Nową Anglię zimą roku 1845.– Chyba pójdę do SZP i odwiedzę ich specjalistę.Zwykle potrafią pomóc.–Co to takiego ten SZP?–Stowarzyszenie Zdrowia Psychicznego.Nie jesteś członkiem? Przecież każdy jest.–Ale nie ja.Wyjęła z torebki kartę członkowską i pokazała mu.–Poradzą sobie ze wszystkimi twoimi problemami psychicznymi.To wspaniałe… badania, analizy o każdej porze dnia i nocy.–Lekarstwa również?–Masz na myśli psychosomatyki?–No tak.–O to również dbają.Mają dwudziestoczterogodzinną służbę dietetyczną.Hamilton jęknął.–(Tetragranmaton) był lepszy.–(Tetragranmaton).– Silky nagle zamyśliła się.– Czy ja znam tę nazwę? Co ona oznacza? Mam niejasne wrażenie, że… – Smutno pokręciła głową.– Nie, nie mogę sobie przypomnieć.–Opowiedz mi o służbie dietetycznej.–Zajmują się twoją dietą.–Tak sądziłem.–Prawidłowe odżywianie jest bardzo ważne.Teraz żyję na melasie i wiejskim serze.–Zjadłbym mostek z polędwicy – odezwał się Hamilton z rozmarzeniem.Silky popatrzyła na niego przerażona.–Stek? Zwierzęce mięso?–No pewnie.Dużo mięsa.Przysmażonego z cebulką, z pieczonymi ziemniakami, zielonym groszkiem i gorącą czarną kawą.Zbladła ze strachu.–Och, Jack.–Coś nie w porządku?–Ty jesteś… dzikusem.Przechyliwszy się ku niej powiedział:–A gdybyśmy wyskoczyli gdzieś poszaleć? Zaparkujemy w małej uliczce i odbędziemy stosunek seksualny.Twarz dziewczyny wyrażała jedynie zdziwienie.–Nie pojmuję, o co chodzi.Hamilton osłabł.–Zapomnij o tym…–Ale…–Zapomnij.– Ponuro wychłeptał resztę piwa.– No to jedziemy do domu na obiad.Marsha pewnie zastanawia się, co się z nami dzieje.10Kiedy weszli do jasnego, małego pokoju gościnnego, Marsha powitała ich z ulgą.–W samą porę – powiedziała i wspiąwszy się na palce pocałowała Hamiltona.W swym wzorzystym fartuszku prezentowała się całkiem przyjemnie, szczupła, pachnąca i ciepła.–Idźcie umyć ręce i siadajmy do stołu [ Pobierz całość w formacie PDF ]