[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zatrzeszczał.–Mam nadzieję, że to fotel, a nie ty – natrząsał się Craig.Chciała spiorunować go wzrokiem, ale skończyło się na cynicznym uśmieszku do całej reszty.Ona i Craig ruszyli do swoich kwater, zaś Rodriguez usiadł przy konsoli łączności.–Nie spuszczaj ich z oka – rzekł cicho do Trudy.– Sprawdź, czy każde poszło do swojej kwatery.Jamie leżał na swojej pryczy z rękami pod głową, całkowicie rozbudzony.Ekspedycja zaczyna przekształcać się w katastrofę, pomyślał.Prace przebiegają bardzo wolno z powodu sabotażysty, bez względu na to, kim jest.Przez ostatni miesiąc czy dwa osiągnęliśmy niewiele.Cóż, kiedy przybędą archeolodzy, zajmą się grzebaniem wokół budynku, a my będziemy mogli wrócić do swoich zadań.Jest cała planeta do zbadania.Bóg raczy wiedzieć, ile jeszcze budynków na klifie można znaleźć, jeśli tylko weźmiemy się za szukanie.Usłyszał kroki przemierzające wolno kopułę.Jamie w ciszy wstał z pryczy i podszedł do drzwi swojej kwatery.Zostawił je niedomknięte; zasunięte prawie całkiem, ale nie zatrzaśnięte, więc mógł je bezszelestnie otworzyć.Zobaczył Wileya Craiga, powłóczącego nogami, udającego się do własnej kwatery.Stacy pewnie już poszła do siebie, pomyślał.Wracając na swoją pryczę, Jamie po raz milionowy żałował, że Vijay nie jest z nim.Nie teraz, nakazał sobie.Nie ma czasu na takie rzeczy.Muszę znaleźć szaleńca.On kogoś zabije, jeśli go nie złapiemy!Cyfrowy zegar wskazywał 03:09, gdy Rodriguez odchylił się w małym fotelu na kółkach i zamknął program magazynowy.–Poradzimy sobie do chwili przybycia misji z zapasami – powiedział, myśląc głośno.–Czy oni będą lądować przy kopule jeden? – spytała Trudy.Przeglądała mikrofotografie jakichś bakterii.–Powinni wylądować tutaj – rzekł.– Nie ma sensu lądować przy jedynce, nikogo tam nie ma.–Ciekawe, jak tam ogród – zastanawiała się Trudy, nadal patrząc na ekran.Rodriguez wzruszył ramionami.–Przez ten czas nic nie powinno mu się stać.Nie ma chwastów, nie ma szkodników, nic mu nie będzie.Stacy powiedziała, że jest zasilanie z akumulatorów, więc ogrzewanie działa.Jeśli wrócimy przed padnięciem akumulatorów, rośliny powinny przeżyć.Trudy skinęła głową.Widziała własne odbicie w monitorze.Blada, zasmucona, wystraszona.–A pompy nawozów? – Słyszała, jak jej własny głos brzmi słabo i cicho.Bała się.–Tak, pompy też.Musimy tam jednak dotrzeć i podłączyć zasilanie z ładownika z generatorem paliwa.Spojrzała na niego i uśmiechnęła się.–Zgłaszasz się na ochotnika? Rodriguez wyszczerzył się.–Jasne, czemu nie? Praca fizyczna to w naszej rodzinie tradycja.Odwracając się z powrotem w stronę ekranu, Trudy pomyślała: Nie, nie pozwolę ci.To nie będzie dobre.Prawie pół godziny później wstała i przeciągnęła się.–Zrobię kawy.Chcesz?–Pewnie.Może uda mi się nie zasnąć.Trudy poszła szybkim krokiem do mesy.Nalała dwa kubki kawy.Do jednego z nich wrzuciła kilka pigułek nasennych, które dała jej Vijay, gdy poskarżyła się jej na kłopoty ze snem.–Są dość łagodne – rzekła Vijay.– Jeśli nie rozwiążą problemu, przyjdź, wymyślimy coś innego.Trudy wypróbowała pigułki i działały fantastycznie.Jedna pigułka gwarantowała sen bez koszmarów.Ile ich trzeba, by uśpić Tommy’ego? Trzy powinny starczyć.Nic dziwnego, że pół godziny później Rodriguez spojrzał na nią szklanymi oczami.–Rany, oczy mi się kleją.–Nie przejmuj się – rzekła łagodnie.– Zdrzemnij się.Poradzę sobie sama.–Na pewno?–Jasne.Gdyby coś się działo, obudzę cię.–Nie powinienem… – jego słowa utonęły w szerokim ziewnięciu.– Śpij, kochanie – pogładziła go lekko.– Śpij.Dex Trumbal obudził się z koszmaru.Miał siedem czy osiem lat i błagał ojca, żeby ten przyszedł i zobaczył, jak gra w bejsbol na szkolnym boisku.Ojciec zmienił się w burzę z piorunami, chmurę przerażających błyskawic i strumienie zimnego, niesionego wiatrem deszczu, który zalał boisko, zatopił szkołę, a wiatr porwał wszystkie samochody ze szkolnego parkingu w jeden wielki wir, który uniósł też samego Dexa i jego kolegów w zimną, mokrą ciemność.Usiadł na pryczy, zlany zimnym potem.Do diabła! Ja się go nadal boję.Przez długą chwilę siedział na pryczy, słuchając łomotu własnego serca, czekając, aż oddech wróci do normalnego tempa.Muszę to skończyć, pomyślał.Muszę mu się przeciwstawić, gdy tylko wrócę.Będę grał we własną grę, tatku.Tak, powiedział sobie.Ale najpierw musisz przetrwać noc i nie posikać się w spodnie.Odrzucił spocone, zmięte prześcieradło i wstał z pryczy.Włożywszy kombinezon rzucony niedbale na biurko, Dex ruszył boso w stronę jednej z dwóch toalet w kopule [ Pobierz całość w formacie PDF ]